Konrad Niedzielski: Na boisku nie ma jednak miejsca na sentymenty

Z bardzo dobrej strony w konfrontacji z RKS Radomsko zaprezentował się Konrad Niedzielski. Ofensywnie usposobiony pomocnik zdobył dwa gole, oba z rzutów karnych, po wcześniejszej wideoanalizie VAR. Co ciekawe, latem popularny „Niedziel” zamiast do Poddębic mógł trafić do Radomska, gdzie bardzo widział go Rafał Saternus, były Prezes Zjednoczonych Gmina Bełchatów. Zapraszamy do lektury wywiadu.

Jesienią nie mogłeś odnaleźć strzeleckiej formy, którą niewątpliwie prezentowałeś reprezentując jeszcze barwy Zjednoczonych Gminy Bełchatów. Cztery bramki w trzech meczach sparingowych zwiastują wyregulowanie celownika?
Konrad Niedzielski: Mam nadzieje, że tak właśnie będzie i przełoży się to na ligę! Chce swoją grą dawać jak najwięcej jakości całej drużynie. Futbol to bowiem gra zespołowo. Wszyscy wygrywamy i wszyscy przegrywamy. Oczywiście, cieszę się, że regularnie trafiam w meczach sparingowych, ale to tylko sparingi. Chciałbym, żeby finalnie przełożyło się to na ligę i wynik końcowy, którym będzie awans do trzeciej ligi.

W dwóch sparingach mieliście okazję testować system VAR. O ile w pierwszym przypadku nie został on użyty, o tyle w drugim, dzięki wideopowtórkom zostały podyktowane trzy rzuty karne. Uważasz, że system VAR to dobre rozwiązanie?
- Uważam ,że system VAR to dobre rozwiązanie. Wiadomo, że jest to coś całkowicie nowego, do czego wszyscy muszą się po prostu przyzwyczaić. Na własnym przykładzie mogliśmy tego wszystkiego doświadczyć i przekonać się, jak z punktu widzenia ostatecznego wyniku istotne są takie powtórki. W wyniku wideoanalizy przyznano nam trzy rzuty karne. Oczywiście to tylko sparing, ale sytuacja zmienia się, gdy zespoły grają o wyższe cele, Ligę Mistrzów czy mistrzostwo świata.

W konfrontacji z RKS Radomsko miałeś okazję zagrać przeciwko swoim kolegom z czasów występów w Zjednoczonych. Na boisku nie było jednak sentymentów?
- Tak, owszem mam w drużynie RKSu kolegów, z którymi wiele przeżyłem dzieląc szatnie w Bełchatowie. Mam wiele dobrych wspomnień związanych z nimi i cały czas utrzymujemy stały kontakt. Na boisku nie ma jednak miejsca na sentymenty. Gdy rozpoczyna się mecz one odchodzą na bok. Niemniej, bardzo szanuję te osoby i cieszę się, że mogliśmy zagrać przeciwko sobie.

W tym meczu pewnie wykorzystałeś dwa rzuty karne. Nietrafiona „jedenastka” z potyczki z Unią Skierniewice została już całkowicie wymazana z pamięci?
- Szczerze powiem, że nie do końca. Czasami mam przed oczami jeszcze ten mecz i jestem na siebie po prostu zły, że nie podniosłem drużyny właśnie w takim momencie. Jednakże to już było i nie zawracam sobie tym głowy, patrząc optymistycznie do przodu. Uważam, że ze wszystkich porażek należy wyciągać wnioski i dążyć do tego, aby eliminować błędy.  Mam nadzieję, że w następnych meczach, gdy tylko podejdę do rzutu karnego, to zakończy się on golem.

W trzech sparingach zdobyliście dziewiętnaście bramek. Chociaż rywalami były niżej notowane zespoły, to jak na razie skuteczność strzelecka cieszy?
- Pomimo tego, że graliśmy z zespołami niżej notowanymi, to na pewno cieszy fakt, że stwarzamy sobie bardzo dużo sytuacji bramkowych i co najważniejsze wykorzystujemy je, a przy tym nie tracimy bramek. Mam nadzieje, iż te liczby będą miały przełożenie na mecze ligowe.

Jesteś zaskoczony, że dotychczasowi rywale całkowicie oddali Wam pole?
- Nie jestem zaskoczony. Wiem na co na stać i po prostu byliśmy zdecydowanie dominująca stroną we wszystkich trzech meczach kontrolnych. Przed nami jednak poważniejsze sprawdziany i liczę, że podtrzymamy dobra dyspozycje.

Przed Wami trzy starcia z trzecioligowcami. Tam już chyba tak łatwej przeprawy się nie spodziewacie?
- Na pewno nie możemy porównywać zespołów, które są przed nami z tymi, z którymi graliśmy. To zupełnie inna jakość drużyn. Nie zamierzamy jednak oddawać pola gry i w każdym meczu chcemy zrobić przysłowiowa „dobrą robotę”, niezależnie od tego z kim i o co gramy. To jest okres przygotowawczy, wiec najważniejsze jest dobre przygotowanie do ligi, wyniki zaś są sprawą drugorzędną.

 

foto: Maciej Maciejewski