Pierwsza połowa wczorajszej konfrontacji z Jutrzenką Warta była jedną ze słabszych w wykonaniu biało-zielono-czerwonych jakie rozegrali oni wiosną. Poddębiczanie mieli problemy ze sforsowaniem dobrze przesuwających się linii bloku defensywnego i pomocy rywala, a po rzucie karnym przegrywali 1:0.
- W spotkaniu z Jutrzenką zagraliśmy dwie różne połowy. W pierwszej graliśmy bojaźliwie i zbyt mało agresywnie. W naszych poczynaniach było wiele niedokładności i prostych błędów. W drugiej zaś złapaliśmy właściwy rytm, a nasze akcje nabrały rozpędu. Na pewno wyglądało to o wiele lepiej – komentuje Marcin Zimoń, kapitan Term Neru Poddębice.
Przed konfrontacją z zespołem Term Neru Jutrzenka miała jeszcze matematyczne szanse, aby dalej liczyć się w walce o utrzymanie. Był jeden warunek – zwycięstwo oraz późniejsze potknięcia Ceramiki Opoczno i Zawiszy Rzgów. W związku z tym, podopieczni Łukasza Bartczaka byli niezwykle zmotywowani i w pierwszej połowie prezentowali przyzwoity poziom. Wraz z biegiem czasu gospodarze tracili jednak siły, a przysłowiowym gwoździem do trumny był błąd Jakuba Pasińskiego, który odbił przed siebie uderzenie z dystansu Dominika Pecyny. Ostatecznie z najbliższej odległości futbolówkę do siatki wpakował Łukasz Dynel.
- Jutrzenka na pewno zagrała bardzo solidny mecz. Należy pamiętać, że mieli wystarczająco silną motywację, grali bowiem mecz o przysłowiowe życie, o być albo nie być w lidze. Pierwszą odsłonę rozegrali bardzo mądrze taktycznie, a po naszych prostych błędach i złym rozegraniu szybko kontratakowali. W drugiej zabrakło im mocy. Należy jednak pamiętać, iż na początku drugiej połowy Jutrzenka zmarnowała stuprocentową okazję. Z kolei, wydaje mi się, że u nas brakowało ostatniego podania. Gdybyśmy zagrali w pierwszych czterdziestu pięciu minutach, tak samo jak w drugich, to sądzę, że cieszylibyśmy się z trzech punktów – zakończył.
foto: Maciej Maciejewski